sobota, 9 czerwca 2012

Rozdział 7

Zapraszam na rozdział siódmy 

                                                                       
                                                                          Rozdział 7

                                                                  „Być przyjacielem”


                      Widząc tak smutnego Lucky’ego, Kamil uzmysłowił sobie, że pod paroma względami czuł się tak samo jak on. Nagle usłyszał piski. Jakby kocie miałczenie i znajomy mu dobrze głos. Skręcił w jakąś uliczkę, chcąc upewnić swoje przypuszczenie. Lucky robił znowu to samo.
-Głupie koty!! Głupie! Głupie!!- te znowu uciekły- Głupie…koty!- I tu Lucky zatrzymał się. Obrócił się by odejść, ale przed sobą miał postać Kamila, który obserwował go. Na widok chłopaka zrobił parę kroczków do tylu i ustawił się tak jakby miał się bronić- Czego chcesz!!? Bo porażę cię prądem!
-Spokojnie! Tylko nie to!! Chciałem wiedzieć tylko…co to za koty?
-A co cię to obchodzi człowieku!- żachnął się Lucky, patrząc gniewnie na Kamila. Po chwili uspokoił się i obrócił tyłem do niego- Nie lubią…mnie. Nie wiem czemu, ale boją się mnie! Gardzą mną!- odwrócił się znowu i gniewnie spojrzał na Kamila. Po chwili wskoczył na jego prawe kolano i uczepił się jego nogawki- Nie wtrącaj się cieciu! Electric fur!!!- I poraził Kamila prądem. Ten na stojąco skręcał się z bólu, wrzeszcząc. Po chwili padł na ziemie  na brzuch, mamrocząc coś. Lucky teraz stał na jego głowie- To cię nauczy!!- i nadepnął nóżką na czubek jego głowy, po czym zeskoczył z niej i uciekł gdzieś przed siebie
-Kurde! Nieznośny…- Kamil podniósł się, obserwując jeszcze wyrozumiale jak kot odchodzi daleko.

                                                                            ***
                Idąc korytarzem gdy mijał ludzi, słyszał przeróżne komentarze na jego temat i ich śmiechy. Śmiali się z jego obecnego wyglądu. Wyglądał właściwie jak grzanka. Popalone ciuchy i trochę włosy. I dym, który się unosił z jego ciała. Gdy wszedł do klasy nadział się na komentarze Anny.
-Chyba nie zmieścił się do mikrofalówki!- po klasie rozbrzmiał śmiech. Jedynymi osobami, które nie rechotały, były Marek Karnisz, który spojrzał tylko przelotnie na Kamila ,wracając do swojej książki i Magdalen. Która wiedziała, co się stało. Mruk usiadł obok niej, jak zwykle patrząc przed siebie.
-Hej Matole, co się stało? Czyżby ten szczur cię tak załatwił? Dalej cię śledzi?- szepnęła pytając złotowłosa, starając się nie wdychać oparów.
-Tak, ale właściwie to moja wina…
-O czym ty gadasz?
-Dzień dobry dzieciaki!- i znowu do klasy wparował uśmiechnięty od ucha do ucha Franc.

                                                                   ***
             Na długiej przerwie Magdalen i Kamil rozmawiali o tym co się wydarzyło, siedząc sobie na dachu szkoły. Kamil miał już na sobie strój od wychowania fizycznego i miał nadzieje, że nikt nie będzie się czepiał tego, że nie nosi mundurka. Tak czy inaczej zapach dalej pozostał. Magdalen dowiedziawszy się o tym co się stało rano, złączyła ręce na piersi.
-Więc stawia się do innych duchów bo jest samotny? Nie rozumiem o czym ty mówisz.
-Jest tak jak mówię! Wczoraj, gdy go widziałem…nie wiem czemu, ale wyczuwam jego ból. I odrzucenie przez te koty.
-Tak czy inaczej poraził cię prądem.
-To nie ważne, sądzę że inaczej nie potrafi okazać tego, że czuje się źle. Każdy to chyba robi inaczej. Może…
         Kamil zanim skończył swoją wypowiedź, Magdalen drgnęła. Otworzyła oczy szeroko i złapała się za głowę.
-Magdalen! Co ci jest! Wszystko ok!?- Mruk aż wstał, podchodząc do przyjaciółki
-Wszystko dobrze, tylko…słyszę warczenie…miauczenie…jakby kocie…parę kotów…i ten denerwujący, piskliwy głosik…
-Lucky!
                                                                      ***

                Trójka kotów, gdzieś w zaułku kuliła się ze strachu. Małe duchy, patrzyły swoimi oczkami na dużego psa. Prawdopodobnie na dobermana. Powoli do nich podchodził, szczekając i warcząc. Z jego ust toczyła się ślina. Koty miauczały i wołały o pomoc. Lecz nikt ich nie słyszał. Pies już miał się na nie rzucić i pogryźć, gdy coś uderzyło go w bok. I przy tym pies poczuł porażenie prądem. Leżał bokiem chwile, odczuwając atak. Koty spojrzały na swojego wybawcę.
-Zostaw ich psie!! Do budy!!- Mały Lucky stał, starając się wyglądać groźnie. Psa mało to obchodziło i rzucił się na czerwonego kota, który znowu użył prądu. Pies zdążył pogryźć jego ucho i odepchnąć na jakieś kosze ze śmieciami. Lucky poczuł ból. W sumie pies też.

                                                                 ***
                Magdalen i Kamil nie tłumacząc wcale swojej ucieczki ze szkoły, biegli przed siebie. Magdalen intuicyjnie wiedziała gdzie mają biec.
-Jesteś pewna,  że to w pobliżu!?
-Tak Matole! Ale w sumie po co tam biegniemy!?
-Chcę być pewnym, że Lucky’emu nic się nie stało.
-Co!? Pogięło cię!? Po co to robimy!?- Nagle Magdalen zatrzymała się. Truchtem z Kamilem znów biegli, słysząc niedaleko odgłosy walki i zwierzęce hałasy.

                                                               ***

                Doberman sądząc, że pozbył się swojego wroga, zawrócił do swoich ofiar. Chciał znowu zaatakować trójkę przerażonych kotów, lecz zawył z bólu, gdy Lucky ugryzł go w ogon
-Zlyj zemie!- wybełkotał czerwono-bordowy wybawiciel, po czym znów poraził dobermana i to o wiele większą dawką prądu. Gdy ogonem ten odrzucił zwierzaka gdzieś na ścianę, uciekł w przestrachu z podkulonym ogonem z ciemnego miejsca. Lucky wstał i spojrzał na miejsce, w które wybiegł obolały kundel- Tak jest! Uciekaj!!- wrzasnął triumfalnie, prawie cały we krwi kot. Miał jedno podbite oko i bolała go głowa i łapka, albo trzymał się. Uśmiechnął się do siebie, po czym spojrzał na już mniej przerażone stadko kotów, które przyglądały mu się. Po chwili zasyczały w jego stronę. Lucky poczuł znowu ściśnięcie za serce. Znowu ból. Poszerzył swoje powieki, mając wrażenie że zaraz się rozpłacze- „Czemu…czemu…przecież was uratowałem!”- myślał przerażony, odprowadzając niewdzięczne koty wzrokiem. Czuł ze traci przytomność, lecz słyszał jeszcze czyiś głos.
-Lucky!!!

                                                                 ***
-Lucky! Obudź się!
-Co się stało?- duże oczy otwierały się bardzo powoli. Gdy napotkały Kamila, małe ciałko podniosło się do siadu- Kamil Mruk! Zaraz ci pokaże!! Ała!!!- wrzasnął, a raczej pisnął, po czym ułożył się wygodnie na łóżku. Czuł że ma w niektórych miejscach opatrunki. Między innymi na uchu i na brzuszku- Gdzie ja jestem? Co tu robisz?
-Nic ci nie jest? Martwiliśmy się o ciebie z Magdalen!
-Nie dodawaj mu, będzie miał satysfakcje- warknęła złotowłosa.
-Co ja tu robię?- zapytał sam siebie kotek, powoli rozsiadając się na łóżku. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Był w jakimś pokoju.
-Byłeś ranny po bijatyce z tym psem i my ci pomog…
-Kamil Mruk!!!- drzwi do pokoju otworzyły się szeroko. Do pokoju wparował Ernest Teatable. Podszedł do Kamila i złapał go za przód koszulki i uniósł do góry na wysokość swoich oczy. Mały Lucky ze strachu schował się pod pierzynę, lecz miał widoczność na całą sytuacje
-Panie Ernest’cie zaraz panu wyjaśnię…
-Wyjaśniasz!? Nie po to wpuszczam cię do mojego domu, byś sprowadzał kolejnych gości! Czy ty próbujesz papugować Franca! Czy ty próbujesz mnie zniszczyć!!! Wyżerać mi lodówkę!
-Jesteś przewrażliwiony staruchu!- słysząc to, Ernest odrzucił gdzieś na bok Kamila, który ledwo łapał równowagę. Podszedł z wyższością do Magdalen.
-Staruchu!? Mam dopiero sto trzy lata!! Gówniaro!
-To czyni cię staruchem, Staruchu!!- Magdalen też wstała, mierząc się spojrzeniem z medycznym duchem. Przerwali kłótnie, gdy usłyszeli głos Lucky’iego. Zwierzak po prostu nie umiał powstrzymać śmiechu.
-Jesteście zabawni!- krzyknął radośnie Lucky, próbując powstrzymać napad śmiechu. Kamil usiadł na krześle obok Lucky’iego i uśmiechnął się do niego spokojnie
         
                                                               ***
               Gdy minęła godzina, spędzona Lucky’emu na przemyśleniach, Magdalen i Kamil wciąż przebywali w tym samym pokoju co on. Pilnowali go i jakby czuwali nad jego zdrowiem.
-Dziękuje wam. I przepraszam że was poraziłem- przerwał cisze Lucky
-Nic nie szkodzi.
-Nic nie szkodzi!!? Czy ty zdajesz sobie…
-Magdalen! Nie przejmuj się nią Lucky. Tak na marginesie, byłeś bardzo dzielny, gdy biłeś się z tym psem, ale…czemu broniłeś tych kotów? Nie że uważam że postąpiłeś źle, ale one chyba cię…nie traktowały najlepiej- Wypowiedział Kamil. Lucky znowu pozostał cicho, a naburmuszona Magdalen patrzyła na niego niechętnie. Po chwili jednak Lucky odezwał się, patrząc na pościel.
-Pięć miesięcy temu, zanim umarłem wiodłem nieszczęśliwe życie. Właściwie to od początku tak wyglądałem, tylko miałem brązowe futro, a głowę zawsze taką miałem. Mimo iż jestem malutki to i tak główkę mam trochę większą od ciała. Inne koty przerażałem. Biły mnie by się ode mnie odgonić. Było mi przykro.
-Lucky…- szepnął lekko zasmucony Kamil słuchając dalej historii kotka.
-Gdy przypadkiem znalazłem się w pewnym zakładzie pracy, zabłąkany chodziłem gdzie nie gdzie, szukając kogoś kto mnie przygarnie. Zamiast tego wykopali mnie na zbity pysk. Po drodze, gdy dalej szukałem szczęścia, zobaczyłem jakieś otwarte okno. Jakoś się tam wdrapałem. Gdy mi się udało…pomieszczenie było puste. Tak przynajmniej myślałem. Stałem pośrodku pokoju. Za mną stało łóżko, a na nim spała jakaś staruszka. Leżała nieruchomo, jak kłoda. Właściwie mało co rozumiałem, byłem zwykłym kotem. Nagle coś przykuło moją uwagę. Nisko na ścianie, tak że miałem to na wyciagnięcie ręki…białe kwadratowe coś, lekko świecące i pikające co chwile. Podszedłem do tego i polizałem. Poczułem ból, odrętwienie i wtedy zasnąłem. Gdy się obudziłem byłem w zaświatach Umiałem już mówić. Wszyscy się dziwili że tak szybko robię postępy. Później potrafiłem chodzić na dwóch nogach. Gdy zszedłem na Ziemie, spotkałem te koty, które wcześniej mnie odrzuciły. Jak ja były martwe. Lecz mimo to, gdy chciałem się znowu z nimi zaprzyjaźnić...uciekły
-Więc już od samego początku…
-By zająć myśli, zaczął interesować się innymi duchami. Starałem się z nimi zaprzyjaźnić…ale! Też mnie odtrącili! Bo ich poraziłem!! Gdy umarłem od polizania kontaktu, po jakimś czasie odkryłem, że potrafię kumulować prąd i to spowodowało że jestem samotny. Ludzie boją się mnie bo mogę ich „kopnąć”- z oczu kota uleciały łzy. Małe dłonie zacisnęły się kołdrze. Nagle Lucky przestał szlochać. Czyjaś większa od niego dłoń spoczęła na jego głowie. Ktoś go głaskał. Duże czarne oczy, teraz mokre od łez spojrzały na Kamila, który uśmiechnął się delikatnie.
-Ja nie boje się że mnie porazisz prądem! Lucky. Ja rozumiem jak się czujesz. Odtrącony, bez zupełnie sensownego powodu. Samotny…ale nie musi tak być- tu spojrzał na Magdalen przez chwile, po czym wrócił wzorkiem do Lucky’iego- Nie musisz być samotny.
-Co ty wiesz!!?- Lucky wrzasnął, odtrącając dłoń- Nie próbuj mnie pocieszyć! Dziwaku!- nagle kot poraził Mruka znowu prądem. Ten przewrócił się znów, czując ból i odrętwienie- Nic nie wiesz! Ty masz przyjaciółkę!!!- wydarł się i wyskoczył przez uchylone okno
-Czekaj głupi kocie!- Magdalen już miała go złapać lecz nie zdążyła. Zamiast tego pomogła podnieść się Kamilowi- Wszystko w porządku Matole? Mówiłam ci, że to głupek…
-Nie mów tak. Ja rozumiem go bardzo dobrze. On nie wie jak się przestawić. Chce mu pomóc, bo wiem jak to jest. Za nim poznałem bliżej ciebie, też byłem sam- spojrzał jej poważnie w oczy, zaś ona padła na podłogę, czując pulsujący ból w głowie. Załapała się dłońmi za nią, zaciskając zęby i oczy- Magdalen! Magdalen co ci jest!? Czy to znowu…
-To samo co wtedy…szczekanie…głos tego głupiego kota…on tam biegnie…ale…czekaj…psy…więcej…chcą krwi…jeść
-Lucky!!!


                                                                         ***

                    Kamil i Magdalen biegli jak oparzeni. Chłopak kolejny raz dawał się kierować Magdalen, która czuła że są już coraz bliżej
-Magdalen! Daleko jeszcze! ?
-Nie! Czuje…to znaczy mam wrażenie, że już nie daleko! Tak jak wtedy na dachu!
-Chyba cos słyszę! Musimy im pomóc! Lucky nas potrzebuje!- krzyknął Kamil skręcając na prawo, widząc w oddalali sforę psów. Duchów. Stały groźnie szczekając przed malutką grupką kotków. Przed nimi stał Lucky.
-Zostawcie je! Nie pozwolę wam ich tknąć!- krzyczał zwierzak, po czym użył prądu. Niestety nie trafił w żadnego z nich, ponieważ nie stali zbyt blisko. Zamiast tego jakiś wilczur złapał go pyskiem za głowę, potrzasnął nim i rzucił pod ścianę. Kotek wstał i pobiegł- Zostawcie je kundle!!!- krzyczał zdesperowany, lecz znowu został odepchnięty. Leżał na ziemi szukając wzrokiem psów, które już miały się rzucić na małe koty. Po chwili jednak tracił przytomność i zamknął oczy

Dlaczego im pomagam? Dlaczego? Potraktowały mnie tak źle…a teraz stado psów chce mnie zabić. Drugi raz? Powiadają, że druga śmierć to dla ducha coś żałosnego…Bez przyjaciół…Ja tylko chciałem mieć przyjaciół…A może teraz to ja zrobiłem błąd, że nie chciałem posłuchać Kamila Mruka?”

-Lucky!!

„Co jest? Ja…Czy dobrze słyszę?”
                     Lucky otworzył oczy. Ze zdziwienia, aż otworzył je szerzej. Widział jak psy zwracają uwagę na dwójkę postaci gdzieś dalej.
-Kamil Mruk!!- zawył Lucky
-Jestem tu! Nic się nie bój!
-Hej! Ja też tu jestem!- zwróciła na siebie uwagę Magdalen.
-Lepiej przyjrzyj się uważnie, że nie jesteśmy tu sami. Patrz ile psów- Mruk zaczął powoli się wycofywać. Piątka psów zaczęła kroczyć i szczekać w jego stronę.
-To był twój pomysł, by biec za tym pchlarzem- Magdalen też robiła kroki do tyłu.
-Nie martw się Lucky! Zajmiemy się nimi. Nie wiem jeszcze jak, ale zajmiemy się!
-Oby w tych słowach było pokrycie, bo ciężko będzie z nami. Groźni są i coraz bliżej.
                        I tu sfora zaczęła biec do nich pokonując szybko dystans. Kamil rozejrzał się szybko i jego wzrok zaobserwował kosze na śmieci.
-Magdalen! Po lewej!
-Ok!- Magdalen wyciągnęła dłoń w stronę dwóch śmietników i zaczęła przysuwać je i unosić  tak, by w każdej chwili rzucić w stronę psów. Kamil zacisnął lewą rękę.
-„Muszę przypomnieć sobie to uczucie. Wtedy z Greml’em…”- i nagle jego pięść i bransoletka zaświeciły się- Teraz Magdalen!
-Żryjcie to!- blondynka za pomocą telekinezy, rzuciła śmietnikiem w dwa psy, które były najbliżej. Reszta zrobiła unik- Nie ma to jak kosz na śmieci! Zawsze przydatny!- uśmiechała się z satysfakcją złotowłosa, ale mimo to zaczęła się ponownie wycofywać. Lecz Kamil stanął przed nią i uderzył lewą pięścią z całej siły w psa, który skakał do zielonookiej, chcąc ją pogryźć. Odepchnął ciosem psa gdzieś dalej. Kundel nie podniósł się, zaś pozostałe czworonogi zatrzymały się. Magdalen odczuwała zmęczenie po poprzednim ataku, ale mimo to uniosła w powietrzu parę kamieni i strzaskane butelki. Tak zwane „tulipany”- Macie kundle!!- kamienie i kawały szkła leciały w stronę zwierząt raniąc je boleśnie. To spowodowało że uciekły w popłochu. Lecz został jeden najodważniejszy i największy z nich. I oczywiście ten, który najgłośniej szczekał.
-Wygląda na upartego- powiedział do siebie Kamil. Pies rzucił się na niego, lecz niebieskooki posłał mu cios prosto  w psyk. Odrzuciło to zwierzaka, lecz ten nie poddawał się. Dalej najeżony, wyznaczył sobie nowy cel. Zostawił Kamila w spokoju i rzucił się na siedzące i miauczące w kącie koty. Lecz zatrzymał się nagle, gdyż zauważył kątem oka co trzyma go za ogon. Obrócił łeb. Ranny Lucky z szelmowskim uśmieszkiem patrzył zadziornie na niego.
-To na pamiątkę!- I poraził psa prądem. Gdy puścił psi ogon, „szczeniak” z podkulonym ogonem uciekł jak najdalej potrafił. Psy, które ocknęły się po ataku Magdalen, również uciekły i nie zamierzały wracać

                Lucky podniósł się do pionu. Czuł ból, lecz zignorował go. Spojrzał na koty, które w spokoju szybko opuściły miejsce walki. Lucky patrzył bez emocji za nimi, słysząc jak Kamil i Magdalen podchodzą do jego pleców.
-Wszystko w porządku? Lucky?
-Tak. W porządku- odpowiedział smutno śledząc wzorkiem koty, które szły w swoim własnym kierunku. Lecz nagle zatrzymały się w oddali i miauknęły coś, a chwile później pomachały łapkami. Ciężko było stwierdzić Lucky’emu co powiedziały, ale jego malutkie serduszko poczuło pozytywny ucisk. W jego oczach zagościli łezki, a oczy były szeroko otwarte. Kamil kucnął za kotem, po czym położył dłoń na jego główce.
-One chyba ci dziękują, Lucky- powiedział z uśmiechem Kamil, który tak samo jak mały kotek obserwował jak zwierzaki znikają gdzieś daleko do następnej ulicy. Lucky również się uśmiechnął. Odwrócił się do Kamila, który wstał. Mały kotek patrzył na Gingle, która również nikło się uśmiechnęła i na Mruka, który szczerzył swoje białe zęby.
-Przepraszam was. Nie chciałem mówić tego co powiedziałem.
-Spokojnie Lucky. Nic się nie stało. Nie przejmuj się niczym. Poza tym, teraz już nie jesteś sam prawda?- odpowiedział Kamil, mrugając okiem i podnosząc kciuk do góry w stronę malca, który myślał że za chwile popłacze się ze wzruszenia.
-Ja w sumie dalej jestem wściekła. W sumie przez ciebie jestem trochę poparzona, podnosisz mi ciśnienie, w dodatku jesteś małym, irytującym szczurkiem, który tylko przypomina kota i w dodatku cuchniesz rybą i spalenizną…- wymieniała Magdalen, by po chwili zdać sobie sprawę że mniejszy osobnik, wściekły przykleił się do jej kolana.
-Dostaniesz za swoje, ty wredna blondyno!!! Zaraz cię porażę!!- Magdalen w obawie przed atakiem wyładowania, kopała powietrze nogą, by zepchnąć kociaka, który znów z wrednym uśmieszkiem szykował się do ataku.
-Tylko spróbuj, ty wredny pluszaku!!!-wrzasnęła Magdalen dalej się mocując z kociakiem. Kamil jednak mimo iż uśmiechnięty i szczęśliwy widząc tą przezabawną scenkę, siłą zdjął malucha, który zaś przykleił się do jego głowy.
-Nie!! Magdalen zabierz go!!!
-Ty mały…!!!
-Za późno!! Jestem najszczęśliwszym kotem!! Electric fur!!- i światło rozprzestrzeniło się wokół. Lecz mimo porażenia i paru siniaków, które Ernest musiałby opatrzyć, Lucky wiedział że ma w Kamilu i Magdalen przyjaciół. Pierwszych i najlepszych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Tyle ile was tu było