środa, 11 lipca 2012

Rozdział 10


Zapraszam na rozdział dziesiaty. Co sądzicie o nagłówku?


                                                                          Rozdział 10
                                                                 

                                                                         „Nowy wróg?”

                      Uciekał długo. Jego przeciwnik, dwa razy większy i silniejszy od niego, gonił go nocą po jakimś lesie. On sam nie czuł zmęczenia, zaś napastnik czuł rządzę krwi. I tym się kierował. Chłopak o długich włosach, ściętych w kucyk, w szkolnym mundurku biegł niczym sarna, uciekająca przed wilkiem. Zatrzymał się na jakiejś polanie. Było ciemno. Rozglądał się dookoła. Pustka. Żywej duszy nie było. Jedynie on i duch. Duch, który chciał go pożreć i dalej chce.  Zobaczył jak monstrum o sześciu ramionami i dwóch nogach kroczy do niego niczym pająk. Jego język manewrował na wszystkie strony, a ślina z niego spływająca, plamiła trawę. Stał w niedalekiej odległości od chłopaka, który patrzył potworowi zdecydowanie w oczy.
-Mam cię!- i rzucił się na niego. Chłopak stał wyprostowany, czując że rzucono mu wyzwanie. Sięgnął dłonią do kieszeni spodni i wyciągnął długi różaniec  z małym krzyżykiem w stronę ducha- To ci nie pomoże!
-Splącz go węzłem, niech cierpi…niech dotknie go niewiara…- szeptał z lekko spuszczoną głową. Setki koralików zaświeciło zielonym światełkiem. Nagle machnął różańcem w stronę potwora, a sznur korali stał się jakby liną. Oplątał bestie za kończyny. Potwór zdziwiony spojrzał po sobie. Korale wiązały jego szyje i nogi. Duch próbował ściągnąć korale palcami u rąk, lecz nie udało mu się. Za mocno przywarły. Zdążył jeszcze drapnąć chłopaka w szyję gdy się szarpał, lecz przestał bo zorientował się co się dzieje.
-Co się dzieje!?
-…spłoń w ogniu chwały i nie chwały. Infindel’s chaplet*-Anathema**
              Potwór zaczął płonąć w zielono-żółtych płomieniach, aż został po nim tylko popiół. Wcześniej krzyczał i błagał o litość, lecz było dla niego za późno. Koniec różańca trzymał chłopak, który patrzył na płonącą bestie bez jakichkolwiek emocji. Potwór umarł po raz drugi. Spłonął pochłonięty przez tajemniczy ogień. Naciągnięty wcześniej różaniec upadł na ziemie. Korale były popalone i popękane więc nie nadawały się do powtórnego użycia. Chłopak wyrzucił je i prychnął na prochy ektoplazmy, pocierając zadrapanie na szyi.
-Żałosny był. Tak samo jak większość duchów. Nigdy nikogo już nie dotkniesz.

                                                                        ***
            Kamil i Magdalen siedząc na lekcji, myśleli że padną. Nauczycielka muzyki wyła głośno, myśląc że pięknie śpiewa. Z resztą nie tylko Kamil i Magdalen cierpieli. Większość uczniów w kasie pragnęła wyjść. I żeby te tortury się skończyły. Jedynie Marek Karnisz siedział spokojnie ignorując wszystko wokół.
-Ten to ma wytrzymały słuch…zaraz padnę…- szepnął Kamil do Magdalen, wlepiając się na moment w jego plecy. Po chwili jednak jego wzrok spoczął na jego szyi i opatrunku- Magdalen…zobacz…- wskazał głową na Marka. Magdalen szybko spojrzała
-No i co? Plaster se przykleił…Daj spokój…- mruknęła, zatykając mocno uszy. Kamil zamyślił się na moment, po czym tak jak Magdalen zignorował złe przeczucia.

            Gdy lekcja minęła, a nauczycielka przestała śpiewać, wszyscy odczuli ulgę. Magdalen i Kamil powstali z miejsc, zabierając swoje plecaki, po czym ruszyli w kierunku drzwi. Przed nimi szedł Marek. Kamil wyminął go, niecelowo. Poczuł coś gdy otarł się o jego ramie. Zatrzymał się. Nie wiedział czemu, ale poczuł ektoplazmę. Bardzo małą ilość, ale poczuł. Patrzył tempo w plecy Marka, który odwrócił głowę w jego kierunku, patrząc na niego kątem oka.
-Potrzebujesz czegoś? Kamilu?- Kamil słysząc jego spokojny ton, otrząsł się.
-Nie, coś mi się zdawało, wybacz- rzucił wymijająco, patrząc na niego z udawanym uśmiechem.
         Po chwili Marek odwrócił się i odszedł we własnym kierunku, zostawiając Mruka z myślami. Magdalen stanęła przy przyjacielu i szturchnęła go w głowę.
-Co jest Matole? Stoisz jak slup soli.
-Nic, jest spoko. Tylko…
-Następną lekcje mamy na parterze, chodź Matole- Kamil pozwolił się ciągnąć za rękaw na korytarz. Tam Magdalen puściła go, po czym walnęło go z otwartej dłoni w plecy. Jakby chcąc go nieco pospieszyć. Idąc, nie wiedzieli że schowany za rogiem korytarza Mochimori ich obserwuje. Lecz jego oczy nie wyrażały już chęci mordu. Raczej zaciekawione, obserwowały postaci. Chłopak zagryzł wargę i bardziej się schował, jakby bał się że wyczują jego obecność.
-Co robić…Jakby do nich podejść?- zapytał sam siebie rozgorączkowany i zniecierpliwiony. Nagle zauważył jak Kamil odwraca głowę w jego kierunku. Czarnowłosy przez atak paniki wycofał się gwałtownie do tyłu i uciekł w przeciwnym kierunku, jakby coś go goniło.
-Widziałaś?- zapytał szybko Kamil swojej przyjaciółki.
-To był Mochimori, nie? Znowu chce nas załatwić?
-Nie sądzę, ale w każdym razie uważajmy- zadzwonił dzwonek- No! Chodźmy na lekcje!
-Nienawidzę chemii- odburknęła złotowłosa poprawiając plecak.
-Ja też, ale takie życie…- i odeszli gdzieś dalej, zaś Mochimori stanął na środku korytarza przez chwile, po czym podbiegł w stronę Kamila i Magdalen, obserwując jak ci wchodzą do pracowni chemicznej. Starał się ich śledzić w taki sposób, by go nie zauważyli.
-„Co powinienem zrobić? Ja chyba ich lubię…duchy…ja lubię duchy? Nie! Nie!...- egzorcysta spoliczkował samego siebie-…to wrogowie! Coś co trzeba tępić! Ale mówili takie rzeczy i…Nie! Musze walczyć z pokusą! Ale w sumie to może nie są takie złe…- i kolejny liść prosto w twarz-Opamiętaj się Mochimori! Jesteś z klanu Koga! Twoją życiową misją jest oczyszczenie zła! Ale oni są mili…może powinienem kupić im coś słodkiego…Nie!- i znowu się uderzył. Na jego policzku widniał już czerwony ślad. Odcisku jego dłoni. Oparł się o ścianę zrezygnowany. W głowie wciąż echem odbijały mu się słowa Kamila. Przyjaźń. Nigdy tego nie zaznał. Jego dziadek starał się, by nawet on sam nie chciał znać znaczenia tego słowa. Westchnął łapiąc się prawą dłonią za czoło- Coś ze mną nie tak….

                                                                         ***
                      Kamil czuł się tak samo źle jak na lekcji muzyki. Słowa nauczycielki, na temat wiązań chemicznych i innych tego typu dziwactw sprawiały, że miał ochotę wyskoczyć przez okno. Patrzył na tablice i na wypisane białą kredą wzory. Cyfry mieszały mu się z literami i miał wrażenie, że zaraz padnie z nudów. Spojrzał na swoją przyjaciółkę, która  wlepiała przerażona wzrok w tablice.
-Magdalen, hej. Co ci jest?- zapytał szeptem i to tak cicho, by nauczycielka nie usłyszała. Na szczęście pytanie Kamila dotarło do uszu złotowłosej
-Mówiłam ci chyba, że boje się chemii. Przeraża mnie ta liczba wzorów i…
                    Nagle rozległ się krzyk. Kamil i Magdalen wzdrygnęli się. Popatrzyli po sali. Nikt nie reagował. Oznaczało to jedno. Jakiś mały, bezbronny duszek był w potrzebie. Przyjaciele spojrzeli na siebie. Wstali gwałtownie z ławek.
-Pani profesor muszę do łazienki!- powiedział Kamil, pierwszy wychodząc z ławki, a za nim wybiegała Magdalen.
-Ja do pielęgniarki!
-Chwileczkę! Co to za wygłupy!? Proszę wrócić!- przyjaciele już byli poza klasą. A w klasie rozległy się szepty. Wszyscy dyskutowali cicho i z zainteresowaniem na ich temat, a nauczycielka robiła się coraz to bardziej purpurowa. Jedyną osobą, która siedziała w ciszy i skupieniu był Marek Karnisz. Lecz nie trwało to długo. Marek wstał spokojnie, po czym zwrócił się do nauczycielki chemii, zanim ta znów zaczęła prowadzić lekcje.
                                                                        ***
                     Kamil i Magdalen w biegu kierowali się ku wyjściu ze szkoły, gdzie spotkali natychmiast Lucky’iego, który wziął się nie wiadomo skąd.
-Lucky! Wyzdrowiałeś!
-Tak, ale nie czas na to! Słyszałem krzyk dziecka!- i wyszli ze szkoły na dwór, kierując się w stronę najbliższej okolicy, wcześniej ściągając z siebie duchowy płaszcz. Odgłosy płaczu i krzyku dało się słyszeć  z małego placu zabaw. Magdalen, Kamil i Lucky od razu tam pobiegli. A tam mały chłopiec, który przewrócił się w piaskownicy, patrzył przerażony i zapłakany na wysokiego bezzębnego ducha z nożem w dłoni i w jakby potarganym trochę ubraniu. O dziwo wyglądał jak normalny mężczyzna. Siwy, po pięćdziesiątce, choć nie wiadomo było ile duchowych lat ma naprawdę.
-Pomocy! Ratunku!- piszczał chłopiec
-Nikt ci nie pomoże!!- i nagle mężczyzna zamachnął się nożem by skrzywdzić chłopca, lecz dostał od Kamila cios między oczy. Atak odrzucił napastnika parę metrów dalej. Mały chłopiec otarł łzy i spojrzał niepewnie na wybawców.
-Nic ci nie jest?- zapytał Kamil, kumulując ektoplazmę w dłoni. Chłopiec pokiwał głową zapatrzony w postać Mruka- Wiesz Magdalen, coraz  lepiej mi wychodzi kontrola plazmy- zamyślił się Kamil, zadowolony z efektów.
-Przestań. To, że umiesz komuś przywalić w twarz, nie czyni z ciebie boksera- mruknęła Magdalen.
-Nie ciesz się, gówniarzu!!- wrzasnął bezzębny napastnik, który podniósł się ledwo z posadzki. Otarł krew z nosa, po czym na swoich wychudzonych nogach, kroczył niezdarnie i pośpiesznie do Kamila, by oddać mu za cios. Niestety, nie było mu dane się zrewanżować. Coś ciasno związało jego całe ciało. Na początku myślał, że to zwykły sznur, lecz po chwili zorientował się, że jednak jego przypuszczenie było błędne. Przedmiot który go więził był rzeczywiście czymś podobnym. Cienki sznureczek z przewieszonymi co najmniej setkami koralików. Nie potrafił się uwolnić. W dodatku czuł, że za pomocą tego sznura, ktoś trzymał go na smyczy. Obejrzał się za siebie i ujrzał chłopaka z długimi, jasno brązowymi włosami, który patrzył na niego bez emocji. W dłoni trzymał „linę”, która wiązała ducha- Kim jesteś, frajerze!?
-Ateistą- powiedział chłopak, po czym wolną dłoń ułożył bokiem do swojej twarzy. Po chwili zamknął oczy i zaczął szeptać.
-Nie pieprz głupot, kim jesteś!?
-Splącz go węzłem, niech cierpi. Niech dotknie go niewiara! Spłoń w ogniu chwały i nie chwały!
-Wypuść mnie, pajacu!
-Infindel’s chaplet: Anathema!
                       Duch spłonął w zielono-żółtym ogniu, krzycząc przeraźliwie. Mały chłopiec, by nie patrzeć na to wszystko, schował twarz w nogawce Kamila. Ten zaś, razem z Magdalen i Lucky’im patrzyli na zdarzenie, które miało właśnie miejsce.
-Boli!!! Pali!!! Nie!! Mój brat cię zabiję….- krzyczał dalej duch.
-Marek…Karnisz…- rzekł głucho Kamil i tak samo jak złotowłosa nie mógł uwierzyć w to co się stało. Po wrogim duchu, został jedynie popiół. Marek popatrzył na spalone korale, po czym cisnął je w czarny kusz. Zerknął na swoich znajomych z klasy. Odwrócił się po chwili i zaczął iść w kierunku szkoły, nie zaszczycając ich już nawet spojrzeniem.
-Co to…było…- zapytała retorycznie Magdalen.
-Zaczekaj!
-Robciu!- cała trójka usłyszała za sobą kobiecy krzyk. Kamil obejrzał się wraz z przyjaciółmi na raz. Znali właścicielkę tego głosy. Pani Caterpilar ruszała w ich kierunku, całkiem szybko jak na dużą gąsienice. Obok niej, parę innych dzieciaczków biegło do swojego małego przyjaciela.
-Ciociu Pila!- krzyknął chłopiec, po czym przytulił się do ciała kobiety. Kamil obejrzał się wraz z przyjaciółmi w miejsce, gdzie odchodził jeszcze Marek, lecz niestety on sam zniknął.
-Jak to dobrze, że nic ci nie jest! Witajcie. Dziękuje wam za uratowanie mojego małego Robcia.
-To nic takiego- odpowiedział zmieszany Kamil, na chwile zapominając o tajemniczym koledze.
-Miło was znowu widzieć. Minęły chyba jakieś dwa tygodnie, zmężniałeś Kamilu!- komplementowała Mruka kobieta, czochrając go dużą i tłustą dłonią po głowie.
-Hej! Ludzie! Wszystko gra!? Oo! To Kamil Mruk!- do grupki znajomych dołączył stary mężczyzna, którego spotkał Kamil pierwszego chyba dnia w zaświatach. Mężczyzna z  akordeonem i małpką na głowie. A obok niego ta sama, piękna kobieta z odciętą dłonią i tamburynem w zdrowej ręce- Pamiętasz mnie prawda!? Nie przedstawiłem się wtedy! Jestem Closeclair! Aleś dojrzał!- ścisnął dlań Kamila, potrząsając nią w geście przywitania. Z ust starca nie schodził uśmiech- Załatwiliście tego zbója, nie!? Polował sobie na naszego Robcia. To szczęście, że ktoś taki jak ty był w pobliżu!
-Właściwie, to tylko go uderzyłem…- próbował wytłumaczyć Kamil, od razu przypominając sobie o Marku. Nie dawało mu to spokoju.
-Jestem Gracy, miło mi- uśmiechnęła się do Kamila cyganka, próbując oderwać staruszka od Mruka- Przepraszam cię za niego, to mój stary przyjaciel i lubi nowe i wyjątkowe duchy.
-Przestań Gracy, bo wychodzę na dręczyciela.
-Spokojnie, nic się nie stało! Mi też jest bardzo miło.
-Chyba pora iść, dzieciaki mają ochotę na świeżą plazmę. Miło było cię znów widzieć,  Kamilku- powiedziała wesoło Caterpillar, po czym z grupką dzieciaków udała się w swoim kierunku. Mały Robcio, jeszcze zanim odszedł, przytulił się mocno do nogi Kamila.
-Dziękuje bardzo! Papa!- wykrzyknął wesoło i pobiegł do odchodzących opiekunów.
-Pa Kamilu!- pożegnał się Closeclair, przygrywając coś na swoim starym instrumencie. Kamil nieco zmęczony atakiem nowych przyjaciół, odmachał im i spojrzał na Magdalen.
-Nie patrz tak na mnie Matole, jesteś sławny i uratowałeś im dzieciaka- burknęła blondyna
-No właśnie, ale uznanie nie należy się tylko mnie. Tu stało się coś dziwnego.
-I masz racje. Chodźcie tutaj- głos Lucky’ego przyciągnął Mruka i Gingle. Kotek stał przy prochach, trzymając w małych łapkach sznur korali. Kamil i Magdalen podeszli do kotka. Kamil wziął od niego przedmiot do ręki. Drewniane koraliki, nieco nadpalone, wydawały się być już bezużyteczne, ale i tak nie dawało to Mrukowi spokoju.
-Nie wyczuwam tu ektoplazmy. To coś spaliło tego gościa na węgiel- rzekł Lucky- Coś mi się wydaje, że Mochimori nie jest jedynym żywym z mocą- dokończył poważnie kot.
-Też tak sądzę, Lucky. Czułem, że jest z nim coś nie tak…- mruknął Kamil obserwując poważnie przedmiot- Pokażmy to Mistrzowi. Na pewno będzie wiedział co to.
-Proszę cię. Quel niby miałby wiedzieć? On nawet nie wie o której mamy zajęcia.
-Wiem to, ale mimo wszystko powinniśmy. Są rzeczy, o które musze go zapytać.
-Co najciekawsze…- rzekł Lucky, patrząc na prochy. Stał odwrócony tyłem do towarzyszy, lecz po chwili odwrócił się do nich- Jeżeli jest taki jak Mochimori…Jeżeli też posiada moc niszczenia ektoplazmy…To chyba mamy nowego wroga…




*różaniec niewiernych
**klątwa- (z angielskiego słownika terminów religijnych)

1 komentarz:

  1. Suuuuuuuuupeeeeerr!Kocham takie opowiadania!Naprawdę fajne!Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń

Tyle ile was tu było