wtorek, 17 lipca 2012

Rozdział 11

Zapraszam serdecznie na kolejny rozdział ^^



                                                                     Rozdział 11
                                                              

                                                                     „Niewiara”

                      Kamil, Magdalen i Lucky siedzieli w „Pustaku’, bo tak nazwali swój budynek treningowy w lesie. Czekali na Franc’a, który jak zawsze zjawił się nieco spóźniony i jak zawsze w dobrym humorze
-Witajcie dzieciaki! Co to za ważna sprawa?
-Spójrz na to- rzekła chłodno Magdalen, podając Quel’owi spalony i zniszczony długi wisior z koralikami. Franc wziął go do ręki. Przez swoją niedelikatność parę pokruszył, lecz sznurek nie pękł.
-Co to takiego? Mistrzu?- zapytał Kamil od razu.
-Infindel’s chaplet. Różaniec niewiernych, jak sądzę.
-Wiesz coś o tym?
-Nie za bardzo. Kiedyś znajomy mi to pokazał. Wiem jedynie tyle, że należał do klanu żywych, którzy posiadali magiczne zdolności.
-Takie jak klan Koga? Takie jak ma Mochimori?
-Oo! Widzę, że poznaliście się bliżej z Mochimori’m, jesteście przyjaciółmi!?- zapytał rozbawiony Franc, śmiejąc się na głos, co zirytowało Magdalen.
-Co w tym śmiesznego, ty arogancki staruchu!? Ten cały Mochimori prawie nas zabił!
-Wybaczcie mi, trochę mnie poniosło- rzekł niby zmieszany Franc drapiąc się po głowie
-Jak to możliwe że posiadają moce, jak nie są duchami?
-Hmm. Prawie tak samo jest to możliwe, jak pojawienie się pół ducha, Kamilu. Wiem jedynie o klanie Koga, ale to i tak mało. Zaś o tym drugim klanie z różańcami nie mam pojęcia. Chociaż patrząc na ten przedmiot, wydają się być groźniejsi niż klan egzorcystów, który może używać jedynie barier w szczelnie zamkniętych pomieszczeniach
-Marek użył tego na jakimś duchu, który nas zaatakował niedaleko szkoły. Mówił jakieś zaklęcie, a potem spalił tego ducha na proch. Nie wiem co tym myśleć, ale mimo to jakby nie zaatakował nas- powiedział Kamil, próbując ogarnąć myśli
-Hmm. W sumie…Mimo wszystko widzę, że dzięki Mochimori’emu wykształcił wam się zmysł obserwacji i ostrożności. Macie racje, to ważne by się dowiedzieć o jego zamiarach, ale to musicie zrobić sami. Ja lecę do Ernest’a na obiad- powiedział wesoło Franc, idąc w stronę wyjścia.
-Mistrzu, nie pomożesz nam?
-Chciałbym, ale burczy mi w brzuchu!
-Jak ja cię dorwę!!- krzyknęła Magdalen i już miała się rzucić w stronę nauczyciela, który odwrócił się do nich jeszcze na moment.
-Nie ingeruje w takie sprawy, bo dotyczą moich uczniów, ale…spróbujcie sami rozwikłać ten problem. Być może nic wam nie grozi ze strony Marka. Bo jeżeli tropi duchy, a ty Magdalen jesteś nim od roku, to sądzę że od razu próbował by cię zniszczyć. To ja lecę dzieciaki! A tak przy okazji, Magdalen…
-Hę?- na moment przestała się szarpać, patrząc zaciekawiona na Franc’a.
-Pozdrów swojego chłopaka!! Pa!!
-Ja go zabije!!!!

                                                                      ***
-Ten egocentryczny, francuski, kundlowaty, wredny, fałszywy drań nas olał!- wydzierała się Magdalen, idąc przed siebie wraz z Kamilem i Lucky’im, który siedział sobie wygodnie na jego ramieniu.
-Nie olał, tylko…no olał. Ale w sumie może jednak nam jakoś pomógł.
-Pomógł? Ten kretyn ma gdzieś czy ten cały Marek Karnisz nas spali, gdzie był jak zaatakował nas Koga, co? Wkurza mnie!
-Cały czas narzekasz…
-Czy to dlatego, że Franc wspomniał o tym twoim ukochanym?- zapytał złośliwie Lucky, chichocząc. Magdalen puściła to mimo uszu. Kamil jednakże widział, że ta była zmartwiona sytuacją pojawienia się nowego przeciwnika.
-Może po prostu z nim pogadamy, co?-mruknął Kamil
-Co jeszcze? Ty tylko byś gadał i żadnych rezultatów!
               Gdy się wykłócali nie zdali sobie sprawy, że ktoś za nimi idzie. Byli tak zajęci rozmową, że nie zauważyli jak Mochimori, chowając się za jakimś zasadzonym niedaleko drzewem obserwuje ich. Co dziwne w dłoniach dzierżył przedmioty. Każdy by nazywał to na pewno prezentami. W jednej dłoni trzymał skromny, ale ładny bukiet kwiatów, o żółtym kolorze, a w drugiej jakąś bombonierkę. W kieszeni spodni miał jeszcze zapakowane kocie chrupki. Ręce Mochimoriego trochę drżały z nerwów
-„Okej! Więc zrobię tak! Hej wam, przechodziłem akurat obok sklepu i pomyślałem że kupie wam coś słodkiego i…Nie! Inaczej…Chciałem was przeprosić za to, że chciałem was zabić, mam nadzieje, że nie macie do mnie żalu…Gorzej! Beznadziejnie!”- krzyczał na siebie w myślach. Oparł się o drzewo i zastanawiał się dalej. Po sekundzie znów się wychylił, obserwując jak trójka przyjaciół idzie obok szkoły powolnym tempem. Mochimori miał pewność, że ci go nie zauważyli-„Jak do nich podejdę to pomyślą, że chce ich zabić…to się nie uda…Nie! Muszę tylko się odważyć! Przeproszę ich i…ale dziadek mówił…Nie! On wyjątkowo się myli!”
              Gdy Kamil, Lucky i Magdalen przechodzili obok szkoły, zauważyli postać w oknie. Był to Marek. Co dziwne o tej porze nie powinno być już nikogo w placówce, co dziwiło trójkę przyjaciół.
-To on. Marek Karnisz- powiedział poważnie Kamil.
-Co on tam robi?- zapytał Lucky, zeskakując z ramienia Kamila i chowając się za jego nogawką.
-Przekonajmy się- rzekł pewnie Mruk po czym zrobił parę kroków w stronę wejścia do szkoły, zdejmując duchowy płaszcz.
-Jakie „przekonajmy się”!? Oszalałeś!?
-Musimy się dowiedzieć czy jest nam wrogi!- powiedział i zaczął biec do wejścia.
-Dostanę kiedyś szału! Idziemy Kocie!- rzuciła do trzęsącego się ze strachu kocura, a potem razem zaczęli biec za przyjacielem.

        Mochimori, który ukrywał się za drzewem z prezentami zauważył, że jego cele wbiegły do szkoły. On zdeterminowany, pobiegł za nimi wcześniej pakując upominki do plecaka.

                                                                      ***
                   Na dużym korytarzu nikogo nie było. Kamil był gotów wybiec w stronę schodów na pierwsze piętro, lecz gdy zobaczył Marka w oddali, zaprzestał zamiaru. Lucky i Magdalen dogonili go i stanęli za nim w miejscu.
-Cześć Marek- zaczął Kamil. Był gotowy na wszystko.
-Cześć. Co robicie o tej porze w szkole? Lekcje dawno się skończyły- rzucił Marek znów bez emocji
-O to samo chciałem cię zapytać.
-Nie musze odpowiadać.
-Okej, więc może odpowiedz mi na inne pytanie. Nie jesteś duchem, prawda?- Nastała cisza. Marek i Kamil mierzyli się spojrzeniami. W ostatniej chwili cisze przerwał Marek.
-Nie jestem duchem. To wszystko?
-Nie! To znaczy…dzisiaj rano, to zdarzenie…to jak zniszczyłeś tego ducha.
-Bez obaw. Nie jestem waszym wrogiem.
-Nie?- zapytał Kamil, czując jakby ulgę.
-Aczkolwiek jestem uznany za wroga rasy duchów.
-Jesteś z klanu, który posługuje się różańcem?- zapytał niepewnie Lucky.
-Hmm. Chyba bardzo was to ciekawi, nie?
-Nie chcemy z tobą walczyć. Chcemy tylko wiedzieć, czego możemy się spodziewać.
               I znowu cisza. Czwórka postaci stała nieruchomo. Każdy czekał, aż ktoś się wypowie jako pierwszy.
-Uspokoję was. Jestem ostatnim żywym z klanu „Upadłych księży”. Inaczej zwanych „Łowców duchów”.
-„Łowców”…więc jednak mamy się czego obawiać…- zadrżał Lucky, piszcząc ze strachu
-Bez przesady. „Łowca” to tylko nazwa. Fakt, zabijam duchy, ale tylko te które zagrażają innym.
-Że co?- zdziwił się Kamil
-Ty chyba żartujesz, co? Łowca duchów, a bawi się w Zorro i pomaga innym duchom? Nic nie kumam!- zirytował się Magdalen
-W przeciwieństwie do klanu Koga, my ochranialiśmy częściowo świat duchów, lecz mimo to nie wychylaliśmy się za bardzo.
-Wiesz o klanie Koga?
-Oczywiście. Powstał ponad dwieście lat temu tak samo jak klan „Łowców”. Początkowo w tamtym okresie „Łowcy” byli zwykłymi księżami, którzy byli obdarowywani czymś co nazywało się „święta mocą”. Uważali że walczą w imię Boa. Lecz gdy się zorientowali, że władca jednego z pięciu krajów Zaświatów przez tysiące lat ich oszukiwał, częściowo popadli w gniew. Egzorcyści działali o wiele mocniej od nas, zaś mój klan jedynie zerwał z wiarą i odszedł z kościoła katolickiego. Nigdy prawdy nie wyjawili poza klan. O tym, że ludzie ślepo wierzą w coś co nie istnieje też. Klan Koga chciał zemścić się za kłamstwa, lecz mój klan uciszył gniew. Teraz stoję tu jako jedyny żywy z mego klanu. Niestety tak samo jak członkowie klanu Koga, wszyscy umarli Łowcy trafili do więzienia w piekle.
-Tak samo jak rodzina Mochimori’ego…
-Tak. Przez to, że znamy prawdę, ale nie żywię urazy. Staram się jakoś naprawić złe czyny mojego klanu i usprawiedliwić ich gniew. Dlatego nieformalnie pomagam duchom i eliminuje te, które zeszły z dobrej ścieżki. Nie walczę dla Boga, ponieważ nie ma czegoś takiego…
-Kto by pomyślał… ksiądz i nie wierzy w Boga? Tak to mamy rozumieć?
-Bogiem, określany jest lord Fatum w kraju Sanktuary. Jeden z najpotężniejszej piątki duchów. A księdzem tytułuje się tylko członka mojego klanu. Jest to symbol przynależności do rodziny, nie do Boga. Nie wierzyłem w niego odkąd zacząłem być bardziej rozumniejszym dzieckiem, już wtedy widziałem duchy. Wykształciłem swoją własną Apostazje. Odstąpiłem od wiary…nie! Porzuciłem ją by pomagać zbłąkanym duszą. Nie mam złych zamiarów i…

               Nagle Marek krzyknął z bólu i wygiął się do tylu. Upadł na podłogę, przewracając się na brzuch. Poczuł ból w plecach, jakby coś się w niego wbiło. Kamil i Magdalen podbiegli do niego. Klęknęli przed nim i zaczęli zdenerwowani oglądać.
-Co ci jest!? Co się stało…
-Boli...
-I powinno!- Cała czwórka zwróciła głowy przed siebie. Stał tam dziwny stwór. Umięśniony i cały biały. Był duży, ale poruszał się na czworakach. Był prawie nagi, a dolne partie jego ciała przesłaniał kawałek materiału.
-Kim jesteś?- zapytał zły Kamil, stojąc przed Markiem, którego Magdalen trzymała głowę na swoich kolanach.
-Nazywam się Kred. Pamiętacie mojego młodszego brata, które zabiliście?
-Chodzi mu o tego ducha, który zaatakował tego chłopca…-wydyszał Marek, próbując wstać. Gdy powstał, Magdalen zauważyła, że w plecach ma cienkie jakby igły, dość długie, przeźroczyste. Na szczęście, nie wbiły się do końca.
-Czekaj Marek, wyjmę to!- powiedziała Magdalen, stojąc za trochę wyższym od niej chłopakiem, po czym wyprostowała dłoń przed igłami. Używając telekinezy, powoli usuwała jedną po drugiej. W miejscu małych dziurek w ciele i ubraniu pojawiała się krew. Stróżkami brudziła koszule chłopaka. Gdy skończyła, długowłosy stanął przed Kamilem, co zdziwiło Mruka- Dałem się zaskoczyć. Szukasz zemsty? Twój brat był przestępcą. I tak by go złapali.
-Co z tego? Na pewno by nie potraktowali Fela tak barbarzyńsko…
-Dziwne, że mówi to barbarzyńca…atakował małe duchy, które nie były mu zawadą.
-Zamknij się!
-„Więc Marek na prawdę pomaga duchom…to znaczy, że nie jest wrogiem…”-pomyślał Kamil przyglądając się odwróconemu do niego Karniszowi, po czym stanął pewnie obok niego
-Co ty robisz?- zapytał Marek- Zajmę się nim, wy spadajcie. Ten gość jest…
-Pomogę ci. W końcu, ja też chce pomagać innym- odpowiedział Kamil, patrząc na twarz Marka z uśmiechem i pewnością siebie. Marek za to nie bardzo rozumiał postawę Kamila.
-Dziwny z ciebie duch…
-Koniec rozmów!!!- krzyknął mięśniak, po czym podskoczył wysoko ze swojego miejsca, lecąc w stronę czwórki przyjaciół. Gdyby sufit nie był tak wysoko, na pewno by go zniszczył. Duch szykował już wściekły swoją pięść. Na szczęście czwórka przyjaciół odskoczyła w rożnych kierunkach, a potwór wbił się cały w siwą posadzkę.
-Ale ma parę!- krzyknął Kamil kumulując plazmę w lewej dłoni. Błękitne światło nieco zdziwiło Marka i zaciekawiło. Kamil wykorzystując to, że przez chwile wróg się nie porusza, pobiegł tak szybko jak umiał w jego kierunku- Wrzeszczcie znalazłem nazwę odpowiednią dla mojego ataku!- krzyknął Kamil, w biegu gotując się do ataku- Focus Fist!*- Niestety zanim uderzył pięścią, duch zamachnął się i odepchnął go ramieniem gdzieś dalej.
-Matole!
-Kamil!
              Krzyczeli przestraszeni towarzysze. Kamil wylądował obolały gdzieś pod ścianą. Jęknął z bólu, z ledwością wstając.
-Coś mi nie wyszło…
-Co ty wyprawiasz Matole!? Nie rzucaj się na niego bez planu! Poza tym, co to za dziwna nazwa „Focus Fist”!? Skąd ci się to wzięło!?- wydzierała się Magdalen, zapominając o tym, że wróg wciąż działa. Pędząc na czworaka, znów wyskoczył z pięścią, lądując tym razem w stronę Magdalen i Lucky’ego.
-Skończcie te pogaduchy!- wydarł się biały potwór. Magdalen uskoczyła w bok, po czym wyminęła szerokim łukiem potwora razem z Luckym, zwiększając dystans. Podbiegła do Kamila i wraz z Markiem, który się zbliżył pomogli mu wstać
-Nic ci nie jest, Matole?- zapytała złotowłosa.
-Nic. A ty przestałaś gadać?- dogryzł jej Kamil.
-Przestańcie! Musimy wiać!
-Szybko na schody- rzekł Marek, ruszając pierwszy z miejsca, lecz zatrzymał się gwałtownie. Przed nim wbite były blado-przeźroczyste igły, tuż przy jego nodze. Spojrzał na potwora, który szczerzył żółte zęby.
-Nie tak szybko. Dzieciaki…               



*skupiona pięść

2 komentarze:

  1. Bardzo fajna notka!Mam nadzieję,że niedługo napiszesz następną.Czekam niecierpliwie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. http://blacretions.blog.onet.pl/ nowa notka!

    OdpowiedzUsuń

Tyle ile was tu było