piątek, 3 sierpnia 2012

Rozdział 13

Nowa nota ^^

                                                                        Rozdział 13
                                                         

                                                         „Niespodziewana pomoc”

                Kamil nie był wstanie dalej walczyć. Był zmęczony, a rany po igłach ze śliny dawały mu się we znaki. Potwór wstał zły i równie ranny, patrząc na trójkę swych ofiar z gniewem i morderczym wyrazem w oczach. Magdalen i Lucky przestraszeni, gapili się na bladego stwora.
-Bez jaj…-rzuciła Magdalen
-Teraz się nie wywiniecie!!- krzyknął stwór, unosząc uzbrojoną łapę i biegnąc w ich kierunku.
-Uważajcie na to iglaste coś!- krzyknął Lucky, odskakując na bok. Magdalen i Kamil, odskoczyli, ale gdzieś dalej.
-Saliva Punch!!!!*- w miejscu, z którego ledwo udało im się wyskoczyć powstała dziura. Bardzo duża i ze śladami igieł.
-Cholera…- jęknął Kamil padając z Magdalen na podłogę.
-Teraz się nie wywiniecie. Użyłem śliny by wzmocnić moje uderzenia. Gdy was tym trafie, będziecie podziurawieni jak szwajcarski ser!
-Nieźle, ale wole gołdę…- powiedziała, sapiąc ze zmęczenia Magdalen.
-Nie pora na żarty…-skarcił ją słownie Kamil.
-Zgadza się! To już wasz koniec!- i znowu ruszył na nich z dłonią uzbrojoną w ślinę.
-„Musze znów utworzyć tę dziwną tarcze…”- pomyślał nerwowo Kamil, wyciągając wyprostowane dłonie przed sobą, kumulując w nich ektoplazmę. Pięść Kred’a zbliżała się. Była coraz bliżej. A mimo to, jedyne co udało się Kamilowi osiągnąć to wyciek ektoplazmy, który osłaniał jego dłonie. Próbował i nie udało się. Pięść już miała ugodzić jego dłonie, gdyby nie fakt iż Kamil na siłę uwolnił całą ektoplazmę jaka mu została. Znów pojawiła się przed nim ta sama tarcza co wcześniej. Przeźroczysto-granatowa. I to z tą tarczą zderzyła się pięść Kred’a. Mimo to, igły wystające z kostek utknęły wewnątrz tarczy Kamila- Udało mi się!
-Upierdliwa rzecz!- krzyknął stwór, po czym siłą wyciągnął pieść i znowu uderzył w tarcze krusząc ją. Gdyby Kamil się nie odsunął, oberwał by w twarz. Na szczęście cios otrzymała pobliska ściana- Tak samo jak wy!- odwrócił się w stronę uciekającego Kamila , wymierzając pięść, lecz coś związało jego ramie. Spojrzał na przedmiot, tak samo jak trójka przyjaciół. Tym czymś były korale. Spojrzeli na osobę, która trzymała ten cały „sznur”.
-Marek!
-Ty gnoju!!
-Infindel’s chaplet!: Anathema!!*
               Ramię napastnika zaczęło płonąć. Kred krzyknął przerażony, otwierając szeroko oczy. Zielono-żółte płomienie „pieściły” całą rękę Kred’a, przyprawiając go o dodatkowy ból.
-Tak samo jak wtedy!- pisnął Lucky.
-Korale i ten dziwny ogień…- mruknął Kamil, cofając się od cierpiącego potwora, który nie mógł wytrzymać bólu na ręce.
-To technika czyszcząca Łowców duchów.  „Anathema”. Za pomocą „Infindel’chaplet” możemy całkowicie pozbyć się ektoplazmy, wypalając ją w obrębie różańca- mówił Marek, obserwując dalej swoją ofiarę, której ręka nagle odpadła od ciała. Leżała zwęglona na podłodze a płomienie dogasały. Z odciętego miejsca ulatywała para i trochę nadpalonej krwi. Potwór w bólu tulał się i przewracał, nie mogąc opanować cierpienia. Marek wyrzucił nieużyteczne korale- To właśnie skutek użycia. Ale tak jak powiedziałem. Używam tej techniki, tylko na tych, którzy krzywdzą niewinnych- powiedział poważnie, przyglądając się nowym towarzyszą. Ci również go obserwowali, zapominając na moment o Kred’dzie, który przewracał się z bólu i się wydzierał.
-Wierzę ci.
-Cholerne bachory! Straciłem przez was rękę! Zapłacicie mi za to!
-Kamil! Magdalen! Lucky! Chodźcie! Musimy iść na prawe skrzydło. Tam to zakończymy…
-Ale…
-Sam to proponowałeś, prawda!? Szybko!- powiedział Marek i zaczął pędzić w stronę przeciwnych schodów tak jak wcześniej. Za nim pędził Kamil i reszta przyjaciół. Mruk zastanawiał się czemu Marek zaproponował akurat tamten kierunek. On o nim wspomniał ze względu na ciasnotę korytarzy. Zaczynał się zastanawiać, czy młody Łowca ma jakiś plan. Z bólem i wściekłością wypisaną na twarzy, Kred zaczął biec za nimi, nieco koślawo, przez  utratę jednej ręki
-Wracać tu! Saliva shot! Saliva shot!- i pluł cały czas w ich kierunku, nie trafiając w nich, a w podłogę. Jego irytacja rosła, coraz to bardziej.
-Znowu te igły!
-Szybko!
                                                                       ***

                      Gdy dotarli i to z ledwością, unikali coraz to częstszych igieł. Korytarz dla potwora był wąski, lecz dla Kamila i jego przyjaciół nie. Marek zaczął prowadzić wszystkich w kierunku sali, którą Kamil kojarzył.
-Szybko do sali!
-Ale to zwykła klasa …
-Szybko!- weszli do pracowni, od razu wciskając się w jej głąb. Potwór wszedł z ledwością do pokoju, przeciskając się w progu. Gdy się zmieścił, uśmiechnął się triumfalnie. Zbliżał się do grupy młodych duchów, które nie miały już sił do walki
-Teraz nic was nie uratuje, wy gówniarze!
-I to był twój plan, Marek?- zapytała Magdalen, cofając się wraz z resztą znajomków.
-Przyjrzyj się sali- zwrócił uwagę Karnisz. Gingle chcąc czy nie chcąc rozejrzała się. Patrząc na tą sale, przypomniała sobie o pomieszczaniu ze znakami, w którym niedawno zamknął ją i jej dwójkę przyjaciół Mochimori. Otworzyła zdziwiona oczy.
-To miejsce…przecież to…
-Tak. Oto plan!- Karnisz wyjął z kieszeni spodni długi różaniec i zarzucił go potworowi na ciało, szeptając inkantacje. Potwór zdziwił się.
-Znowu to…zaraz to rozerwę!
-Teraz! Wyjdźcie z Sali!
-Ale przecież…
-Wyjdźcie! To jedyny sposób!- krzyczał Marek. Kamil i reszta wyminęli ducha, który się szarpał. Karnisz z ledwością go utrzymywał.
-Co ty kombinujesz!?
-Zaraz zobaczysz!
              Kamil, Lucky i Magdalen wyszli z sali. Na korytarzu spotkali Mochimori’iego, który wyminął ich i wbiegł jak oparzony do środka.
-Mochimori Koga!- czarnowłosy zamknął za sobą drzwi, po czym znaki na drzwiach, jak i na ścianach i szybach zaświeciły. Potwór porażony prądem i związany łańcuchem padał na podłogę, ledwo się utrzymując.
-Co jest, do diabła!?
-Koniec! To jest! Anathema!!!

          I potwór spłonął w bólu i rozpaczy i tak jak po poprzednikach, został po nim jedynie czarny kusz. I tak jak wcześniej, spalone korale zostały wyrzucone. Marek otworzył drzwi dezaktywując technikę egzorcysty, wychodząc z nim do kolegów.
-Po problemie.
-Nareszcie- odetchnął Kamil, lecz zaraz się spiął i spojrzał jak przez drzwi wchodzi Mochimori ze swoim plecakiem. Pewnie zostawił go w tej klasie, zanim zaczął wszystko przygotowywać.
-Mochimori Koga! Uważajcie!- krzyknął Lucky, chowając się za nogą Magdalen. Ta uniosła jego głowę na wysokość swoich oczu.
-Zamknij ten piskliwy pysk, boli mnie głowa!
-Że co!? Ja mam twarz, ty tleniona blondyno!
-Tleniona!? To sama natura!
-Ja…- Lucky i Magdalen przerwali kłótnie. Spojrzeli na Mochimori’ego, który stał nieco zmieszany i zawstydzony. Zdjął swój plecak i wyjął z niego jakąś bombonierę i pogniecione kwiatki. Wyciągnął podarunki w stronę kolegów. Nie patrzył na nich i był do tego czerwony na twarzy-To na…przeprosiny…nie bądźcie na mnie źli…ja…zostańmy przyjaciółmi!
          Wszyscy byli bardzo zdziwieni takim zachowaniem Mochimori’ego, który kulił się w sobie z nerwów. Kamil uśmiechnął się delikatnie, po czym położył dłoń na ramieniu czarnowłosego chłopaka. Magdalen zrobiła to samo i położyła dłoń na jego drugim ramieniu. Mochimori patrzył się to na Kamila, to na Magdalen, a potem na Lucky’iego, który niepewnie małą dłonią złapał go za nogawkę. Uśmiechał się do niego szeroko. Tak samo jak blondynka i szatyn. Marek zaś przyglądał się tej scenie z założonymi rękami i uśmiechnął się nikło.
-Pewnie, że tak!- krzyknęli radośnie Kamil i Magdalen.
-Na…Naprawdę?
-Uratowałeś nas! Gdyby nie ty, ten duch by nas załatwił- powiedział spokojnie Marek. Wszyscy zwrócili się ku niemu- Chyba teraz nie muszę dawać wam innego powodu, byście mi wierzyli. Nie?
-Tobie też należą się podziękowania- powiedział Kamil, po czym podszedł do długowłosego i wysunął ku niemu dłoń. Marek zrobił to samo i połączyli swe dłonie w uścisku porozumienia i przyjaźni.
-Ja…
-Hm?- wszyscy znów powrócili do Mochimori’ego, który wyciągał w ich stronę prezenty, po raz kolejny- To dla was. Przepraszam za to wcześniej.
-Nie przejmuj się tym. Nie tylko ty nas chciałeś zabić- Mochimori słysząc te słowa, trochę się zmieszał.
-Magdalen!- krzyknęła pozostała trojka, lekko z pretensją.
-Żartowałam! Trochę poczucia humoru!
-Tego bym się raczej po tobie nie spodziewał- mruknął Lucky, a po tym zdaniu Magdalen chwyciła go za fraki.
-Ty mały…
-Zaraz cię porażę!!!
-Dajcie spokój…-nagle Marek syknął z bólu. Niestety miał jeszcze parę ran po igłach. Kucnął, opierając się ręką o podłogę.
-Marek! Wszystko okej?- zapytał Kamil, kucając przy nim. On sam nie czuł się najlepiej. Też stracił trochę krwi i bolało go ramie i noga.
-W porządku. Muszę to tylko opatrzeć…
-Chodźmy do Ernesta- powiedział Lucky.
-Będzie szczęśliwy jak nas zobaczy- zironizowała blondwłosa-Mochimori, ja wezmę Kamila pod rękę, bo też źle wygląda, a jak możesz to pomóż Markowi. Kocie ty prowadź- zarządziła dziewczyna, podchodząc do szatyna i pomagając mu wstać.
-Ze mną wszystko okej.
-Nie chrzań. Oberwałeś. Te igły były kłopotliwe…
                   
                    I tak razem, pomagając sobie nawzajem, zaczęli iść powoli w stronę wyjścia ze szkoły. Obserwowani przez tajemniczą postać w siwym prochowcu. O srebrnych włosach i fioletowych oczach. Była to wysoka postać, młoda i co najważniejsze była uczniem tej samej szkoły, co grupka przyjaciół.

                                                                      ***
-Kamil Mruk! Za każdym razem przyprowadzasz coraz większą grupę znajomych. Czy ty papugujesz Franc’a!? Z niego czerpiesz przykład!?- Na Kamila, który siedział w fotelu jeszcze nie opatrzony, wydzierał się Ernest. Mężczyzna trzymał chłopaka za poły koszuli.
-Bardzo pana przepraszam! Ale to bardzo ważne, by pan opatrzył moich przyjaciół i jak to nie kłopot to przy okazji mnie….
-Ty bezczelny gówniarzu!- i nagle do mieszkania, otwierając z hukiem drzwi, wparował uśmiechnięty Quel.
-Dzień dobry wszystkim!- z ledwością udało mu się uchylić głowę przed wazonem , który rozbił się o pobliską ścianę.
-Jak śmiesz wchodzić tu jak do obory, ty paskudny francuzie!?
-Miło cię widzieć Ernest’cie, masz coś do jedzenia!? O! Widzę, że mamy nowych gości.
-Dzień dobry…- przywitał się nieco nerwowo Mochimroi, patrząc na starszego ducha.
-Nie ma co być tak zestresowanym, czuj się jak u siebie w domu!
-Przeginasz, Quel!
-O i chyba nasz tajemniczy kolega z klanu różańców, też tu jest z tego co widzę- powiedział Franc patrząc na leżącego w łóżku, ale przytomnego Marka.
-Oboje nas uratowali. Mochimori i Marek- powiedział Kamil z uśmiechem na ustach.
-„Ciekawe co wyniknie z przyjaźni między duchami a klanami zabijającymi duchy”- pomyślał Quel.

                                                                     ***
-Tak jest dyrektorze…Tak jest, te zniszczenia to prawdopodobnie sprawka wandali. Proszę się o nic nie martwić, obiecuje zająć się tą sprawą. Jako przewodniczący szkoły przejmę odpowiedzialność i ukarzę winnych. Do widzenia i miłego wieczoru- tajemnicza postać w jakimś biurze, znajdującym się w budynku szkolnym, odłożyła słuchawkę telefonu. Młody chłopak oparł się o fotel składając w powietrzu dłonie w piramidkę- Wypełnię swoje obowiązki.







*pięść ze śliny

1 komentarz:

  1. Notka jak zwykle boska : ) Czy możesz powiadamiac mnie o nowej nocie przez gadu: 4675247 ? Z góry dzięki ; )
    Monika

    OdpowiedzUsuń

Tyle ile was tu było